Ludzie
potrzebują kogoś, na kim mogą wzorować się lub wielbić. Takie
postępowanie widzimy od zarania dziejów, aż do teraz. Przybiera to
różnego rodzaju formy: od kultu religijnego poprzez zapatrzenie w
sportowców lub muzyków. Oczywiście wielkość tego uwielbienia
przybiera różne nasilenie. W skrajnych przypadkach jest ono
fanatyczne. Nie chcę na tej stronie wdawać się w filozoficzną i
psychologiczną dyskusję na temat takiego postępowania naszego
gatunku. Po prostu pomysł na poniższy tekst przyszedł mi na myśl
w momencie, w którym PowerMilk ogłosił, że organizuje dzień dla
swojego ulubionego autora – Bruno Cathala. Dało mi to do myślenia.
Czy ja też mam swojego idola w świecie planszówkowym? Co to dla
mnie oznacza? Czy w ciemno kupuję i staram się polubić jej lub
jego gry? Mniej więcej takie pytania kołatały mi się po głowie...
Patrząc
na moje półki z kolekcją gier planszowych, nie można
jednoznacznie stwierdzić, że zbieram gry autorstwa jednej osoby. Z
ciekawości zerknąłem na statystyki BGG. Tam, ku mojemu zdziwieniu,
wykazało, że w kolekcji mam najwięcej (sześć) tytułów Uwe
Rosenberga. Czy to znaczy, że jestem jego fanem i ze
zniecierpliwieniem czekam na jego kolejne gry? W żadnym wypadku. To
dlaczego mam ich tyle w kolekcji? Po prostu tworzy on zazwyczaj
(Hengist!) dobre gry. Jednak z całą pewnością nie czuję potrzeby
zebrania i zagrania we wszystkie z nich. Czy jest ktoś taki, kogo
rozważyłbym i spróbował zgromadzić wszystkie jego tytuły? Jak
najbardziej! Osoba ta zajmuje drugie miejsce po względem liczby
gier jednego autora w moim domu. Jest to Phil Eklund.
W
momencie pisania tego tekstu mam na swoich półkach 5 jego gier:
Greenland, Neanderthal, High Frontier, BIOS: Megafauna oraz Pax Porfiriana. Nie licząc tegorocznych nowości (Pax Renaissance, BIOS:
Genesis) i gier, które miały małe nakłady, przeważnie tylko w
USA w latach dziewięćdziesiątych (około 15 tytułów, które
raczej są nieosiągalne), można powiedzieć, że na chwilę obecną
nie mam jednej gry autorstwa Phila Eklunda w domu – Pax Pamir.
Co
z tym Philem?
Jeżeli
czytaliście moje recenzje gier jego autorstwa, to wiecie, że
przede wszystkim przyciąga mnie do nich naukowe podejście do projektu gry. Może nie tyle naukowe, a
raczej teoretyczno-edukacyjno-filozoficzne. Naprawdę trudno to
wszystko opisać. Staje się to w miarę jasne, kiedy przeczytamy
jakąkolwiek jego instrukcję ze wszystkimi przypisami.
Jego
gry poruszają nietypowe historyczne lub naukowe tematy. Dzięki
temu, oczywiście jeśli sami jesteśmy ciekawi świata, dowiadujemy
się interesujących faktów. Co więcej możemy przy okazji dobrze
bawić się, rozgrywając partię w jedną z jego gier. Dodatkowo
mechanizmy zawarte w danym tytule bardzo ładnie odzwierciedlają to,
co miało lub mogłoby mieć miejsce w rzeczywistości. To kolejny
fascynujący aspekt jego gier. Stara się on odpowiedzieć na pytanie
„co by było gdyby…”. Weźmy na przykład Pax Porfiriana –
grę o walce o władzę w Meksyku na początku XX wieku. Całkiem
niedawno obejrzałem, prawdę powiedziawszy pierwszy lepszy z brzegu,
dokument o rewolucji w tym kraju w tamtych czasach. Muszę przyznać,
że detale włożone w grę oraz odwzorowanie w mechanizmach tamtych
krwawych i szalonych czasów są po prostu rewelacyjne. Wywindowało
to jeszcze bardziej Pax Porfiriana w moich oczach.
Czy
jestem fanboyem?
Według
wszechwiedzącego www.urbandictionary.com, fanboy to osoba wręcz
fanatycznie oddana jakiemuś tematowi z geekowej kultury. Czy jestem
w związku z tym fanboyem gier Phila Eklunda, czy też jego samego?
Nie sądzę. Gdyby tak było, to na każdy aspekt jego twórczości
patrzyłbym przez różowe okulary i nie widział negatywnych rzeczy.
Tak nie jest i nie ukrywam, że jestem troszeczkę zawiedziony jego
zeszłoroczną grą – Neanderthal. Szerzej o tym oczywiście
pisałem w recenzji i jak widać, na siłę nie broniłem tej gry,
która po prostu mniej mi przypadła do gustu, w porównaniu do innych tytułów.
Jednak
nie zmienie to faktu, że gdy byłem na targach w Essen, to
pozwoliłem sobie zrobić zdjęcie z Panem Eklundem, jak i innymi
autorami gier lub przedstawicielami naszego światka. Chwilę sobie
pogadaliśmy i w zasadzie tyle – nie miałem żadnej presji, żeby
przeciągać to spotkanie. Można powiedzieć, że „o, kolejna
rzecz w moim życiu, którą zrobiłem, bo miałem taką ochotę”.
Czy
jest ktoś jeszcze?
Wracając
do tematu, to czy jest jeszcze ktoś, na kogo gry czekam? Można
powiedzieć, że jest to wydawnictwo Ragnar Brothers. Ich gry również
są w pewnym stopniu fascynujące. Również starają się poruszać
nietypowe tematy, mają ciekawe mechanizmy i czasami są lekko
nasiąknięte brytyjskim humorem. W chwili obecnej w domu mamy ich
cztery tytułu, z czego dwa „duże” - DRCongo i Nina & Pinta,
są według nas rewelacyjne... i też mam z nimi zdjęcie ;-)
To
w zasadzie tyle, jeżeli chodzi o moich „idoli” ze świata gier
planszowych. W planszówkach szukam różnorodności: czy to
mechanizmów, czy tematów. Nie ma dla mnie większego znaczenia, kto
daną grę zaprojektuje lub jakie wydawnictwo ją wyda. Może to
zaprzecza temu, co przed chwilą napisałem, ale jakby wszystkie
wspomniane wyżej gry zaprojektowali różni ludzie, to również
miałbym je w kolekcji.
Fan,
a fanatyzm
W
tym momencie odbiegnę trochę od tematu gier planszowych i skupię
się na mojej opinii na temat bycia fanem. W mojej młodości, w
szkole podstawowej miałem fazę, w której dość fanatycznie
podchodziłem do jednej postaci – był nią J.R.R. Tolkien.
Musiałem wszystko przeczytać i wszystko wiedzieć, zwłaszcza o Śródziemiu.
Można powiedzieć, że przybrało to wówczas dość fanatyczny
obrót. Niemniej człowiek dorasta i jego pogląd na świat zmienia
się. W chwili obecnej mogę powiedzieć, że jestem fanem uniwersum
Warhammera, Świata Mroku, Star Treka, muzyki metalowej, płyt winylowych, Formuły 1 i
wielu innych rzeczy, w tym oczywiście gier planszowych. Nie mogę
jednak powiedzieć, że muszę wszystko wiedzieć o danym uniwersum,
jechać za wszelką cenę na jakiś zlot Trekkies, wyścig F1 lub
koncert jakieś kapeli. Jeśli nadarzy się taka okazja, to
oczywiście z niej skorzystam. Jednak nie czuję presji w głowie związanej z tymi aspektami, jak i
również nie planuję urlopu wokół takowych wydarzeń. To również
dotyczy naszego światka gier planszowych i poniekąd dlatego nie
zobaczycie, ani mnie, ani Sylwii na wielu konwentach, na których
mogą pojawić się jakieś „gwiazdy”.
Już
od dłuższego czasu, postawa niektórych fanów mnie po
prostu śmieszy. Naprawdę nie rozumiem, jak można szukać i czytać
jakieś plotki o mniejszych lub większych celebrytach. Co to daje
ludziom? Jaki jest sens ich naśladowania? Mamy swoje życie, więc
powinniśmy sami coś z nim zrobić, a nie patrzeć się na innych.
Naprawdę chciałbym to zrozumieć, bo według mnie zachowanie
niektórych fanów lub kibiców po prostu nie wygląda zdrowo. Dziwi mnie kultowy status osób lub rzeczy, a jeszcze bardziej
oddawanie im hołdu we wszelaki sposób. Oczywiście można
powiedzieć, że zapewniają nam oni rozrywkę, ale czy to oni są
dla nas, czy my dla nich? A może pisząc te słowa jestem hipokrytą,
bo nieświadomie sam tak robię? Hmm... Jednak ponownie wkraczam na
wywody filozoficzno-psychologiczne, a nawet ekonomiczne. Chyba strona poświęcona grom planszowym, nie jest na to odpowiednim miejscem, prawda? ;-)
A
co wy o tym wszystkim myślicie? Macie jakiś ukochanych autorów gier
planszowych?
Tomasz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz