W naszym majowym podsumowaniu miesiąca wymieniłem powody, które spowodowały coraz mniejszą liczbę publikacji na naszym blogu (click). Jednym z nich był mój powrót do bitewniaków, a konkretnie rozpoczęcie przygody z Bolt Action. Dla niewtajemniczonych jest to system w skali 28mm osadzony w realiach II Wojny Światowej. To sprawiło, że zacząłem się zastanawiać nad kilkoma sprawami…
Poniższy tekst będzie jednym z tych, w którym stawiam wiele pytań, a niekoniecznie udzielam konkretnych odpowiedzi. Chyba już przyzwyczaiłem Was do takiego stylu pisania. Zapewne wiele aspektów poruszonych przeze mnie było rozwiniętych przez mądrzejsze osoby ode mnie. Ja tylko zaprezentuje moje przemyślenia na ich temat.
War, it’s fantastic!
Gry z definicji mają być formą rozrywki. Możemy w nich uczestniczyć czynnie lub biernie. W Bolt Action zacząłem grać Japonią. Podobnie jak Trzecia Rzesza oraz Związek Radziecki, tak i to państwo, dopuściło się wielu zbrodni wojennych przeciwko ludzkości. Do czego zmierzam? Zacząłem się zastanawiać, czy są jakieś moralne przeciwwskazania, aby nie grać w Bolt Action? Ujmując to inaczej - czy powinienem mieć tak zwane wyrzuty sumienia grając w tę grę? Przecież poniekąd staję po stronie frakcji, która jest odpowiedzialna za śmierć milionów ludzi.
Oczywiście wszystko w otaczającym nas świecie jest względne i nie chcę wkraczać w definicje pojęć dobra i zła. Ogólnie przyjmuje się, że wojna nie jest czymś dobrym. Choć jeśli poszukamy jakiś pozytywów, to trzeba przyznać, że rozwija technologię i przemysł. Jednak od zarania dziejów ludzie bawili się w wojnę, również w grach planszowych. Szachy, a zwłaszcza ich poprzednicy, nawiązywali do militariów. Dlaczego? Najprostszym wyjaśnieniem jest to, że miały one uczyć taktyki i strategii. Szachy wyewoluowały w coś, co dziś nazywane jest grami wojennymi. Były one wykorzystywane przez strategów wojskowych na przykład w akademiach wojskowych, do uczenia kolejnych pokoleń osób parających się wojaczką. Chociażby Pruscy i Niemieccy oficerowie szkolili się grając w Kriegsspiel, która uznawana jest za pierwszą grę wojenną. Dopiero potem przekształciło się to w formę rekreacji. Pierwsze niemilitarne, czyli takie, którymi nie zajmowali się zawodowi wojskowi, gry wojenne zaczęły pojawiać się w XIX wieku. Formę znaną z dzisiejszych czasów otrzymały w okolicach lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Dziś granie w takie sławne tytuły, jak Advanced Squad Leader i Warhammer 40000, jest dla wielu fanów formą rekreacji.
Być może nie powinienem tego robić, ale w tym tekście na równi stawiam figurkowe gry bitewne, jak i typowe gry wojenne obracające się wokół żetonów lub bloczków na planszach z heksami. Ważne dla mnie jest to, że wielu z nas czerpie satysfakcję z wojny. Odwzorowujemy starcia, które miały miejsce w świecie realnym (wspomniany we wstępie Bolt Action), jak i fantastycznym – Warhammer. Czy nie powinniśmy mieć jakiś zahamowań? Przecież do dnia dzisiejszego żyją osoby, które przeżyły piekło II Wojny Światowej. Ta kwestia nie dotyczy wyłącznie „analogowych” wojennych. Możemy się zastanowić nad tym aspektem, odnosząc się też do gier komputerowych. Można powiedzieć, że „to tylko zabawa” i nikt naprawdę nie ginie, a z gracza nie uczyni to masowym mordercą. Sądzę jednak, że powinniśmy chociaż raz zastanowić się, co my tak naprawdę w niej odwzorowujemy lub też jakie ideały miała strona, którą reprezentujemy.
Podświadoma rasa panów…
Jedną z moich pierwszych bitew w Bolt Action rozgrywałem z młodym człowiekiem, tegorocznym maturzystą. Bitwa była bardzo nierzeczywistym starciem Japonii i Trzeciej Rzeszy. Jednak kilka rzeczy, a konkretnie stwierdzeń i zachowań mojego przeciwnika dało mi do myślenia. W pewnym momencie zaczął sobie nucić i podśpiewywać hymn niemiecki. To w sumie nic nadzwyczajnego i puściłem to mimo uszu. Następnie zaczął się zastanawiać, dlaczego Warlord Games (wydawca Bolt Action) nie stworzyło białych kostek rozkazów – „przecież Niemcy to biała rasa i powinni mieć białe kostki”. Chwilę później padło kilka słów na temat „typowo niemieckiej rasy”, czyli o małych, grubych, ciemnowłosych żołnierzach z kartoflanym nosem – sarkazm w pełnej krasie! Kiedy zastanawiam się nad ich sensem to pierwsze, co przychodzi na myśl to czarny humor. Jednak co jeśli podświadomie akceptujemy te wszystkie rzeczy, które robili hitlerowcy? To jest dość przerażająca myśl. Należałoby zadać pytanie osobom grającym w gry wojenne z możliwością wyboru frakcji: czemu decydujesz się akurat na tę, a nie inną? Zapewne niektórzy, tak zwani powergamerzy, odpowiedzieliby: „bo ma fajne zasady”. Ja przy wyborze frakcji nie kierowałem się jej zasadami. W popkulturze zakorzeniony jest obraz honorowego samuraja, kierującego się bushido, a sama Japonia uznawana jest za kraj hierarchiczny, a przede wszystkim tradycjonalistyczny. Są to stereotypy, ale muszę przyznać, że to one „przyciągnęły” mnie do wyboru Japonii w Bolt Action. Oczywiście te stereotypy nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością II Wojny Światowej. Są one jednak zakorzenione w kulturze Kraju Kwitnącej Wiśni i były częścią imperialnej propagandy tamtego okresu. Czy mój wybór frakcji oznacza moją akceptację wszystkich zbrodni, których dokonała armia japońska? Oczywiście, że nie. Gracze wybierający Niemców wcale nie muszą popierać idei holocaustu, a tylko kierować się „elitarnością” wojsk niemieckich. Granie w gry o tematyce wojennej ma być przede wszystkim zabawą.
What is it good for
Czemu bawienie się w wojnę, w dowolnej formie, sprawia wielu z nas tyle przyjemności? Czemu dzieci bawią się w wojnę? Sam od dziecka rysowałem czołgi i łodzie podwodne oraz biegałem po świeżym powietrzu z zabawkowym karabinem. Wojna wiąże się z przygodą, bo nikt nam nie tłumaczy, jak jest naprawdę? To są bardzo dobre pytania, które z całą pewnością doczekały się wielu naukowych opracowań. Z własnych obserwacji mogę wskazać kilka aspektów tego fenomenu. Nie skłamię, że większość osób grających w gry wojenne to mężczyźni. Kobiety są wyjątkiem w tym hobby i nie można temu zaprzeczyć. Byłem na wystarczającej liczbie turniejów i przez wiele lat obserwowałem forum Warhammer Fantasy Battle, żeby stwierdzić, że częściowo chodzi o bycie samcem alfa. Niektórzy mają w naturze chęć rywalizacji i udowadnianie, że są tym najlepszym. Ludzie mają rywalizację we krwi i gry wojenne to po prostu jeden z kolejnych sposobów, bo równie dobrze mógłby to być dowolny sport (lub e-sport!), aby to udowodnić. Lepiej jeśli „wyżywamy się" przy stole w (zazwyczaj) przyjemnej atmosferze, niż gdzieś fizycznie na ulicy.
Bycie wspomnianym „samcem alfa” ma jeszcze jeden ciekawy aspekt. W kooperacyjnych grach planszowych zostało to nazwane „graczem alfa”. Fenomen ten polega na tym, że jedna osoba dyryguje resztą uczestników zabawy. W bitewniakach również można zauważyć takie osoby, które ujawniają się w trakcie gier drużynowych. Naprawdę wychodzi wówczas na jaw, kto jest Napoleonem i chce dowodzić innymi. Społeczeństwo i ludzie są tak stworzeni, że niektórzy lubią rządzić, a Ci (z różnych powodów) mniej ambitni będą rządzeni. Dla takich „zarządzających” osób nie ma znaczenia gdzie i kiedy to robią, ważne byleby to robili. Można powiedzieć, że bitewniaki takim osobom sprawiają podwójną przyjemność. Nie dość, że dowodzą armią plastikowych żołnierzyków, którzy zazwyczaj wykonają ich każdy, nawet najbardziej absurdalny rozkaz, to w grze drużynowej mogą próbować "porozkazywać" innym osobom.
Z tym wszystkim wiąże się jeszcze fakt, że niektórzy po prostu traktują gry wojenne jako ćwiczenie umysłowe. Jakby nie patrzeć uczenie się zasad i wykorzystanie ich na swoją korzyść (zjawisko często nazywane lub też powiązane z „powergamingiem”) wymaga sporego skupienia. Dzięki wertowaniu zasad i szukaniu najbardziej „przegiętych” rozwiązań, nasze szare komórki pracują na wyższych obrotach. To poniekąd wiąże się z tym co wyżej wspomniałem, to znaczy z chęcią wygrywania – bycia najlepszym. Kiedy tworzę armię (tworzę tak zwaną rozpiskę), to czerpię z tego sporo satysfakcji. Jest dla mnie zadowalający sam proces kombinowania i zastanawiania się co jest dobre, co się nada w grze, a co nie. Ten aspekt tego hobby sprawia, że cała „zabawa w wojnę” schodzi troszeczkę na drugi plan i gracze nie zastanawiają się nad jakimiś zbrodniami wojennymi.
This is the end
Jak już wcześniej wspomniałem granie w gry wojenne nie sprawi, że staniemy się masowymi mordercami. Nie powinniśmy też przestać bawić się w nie, o ile sprawia nam to przyjemność z jakiegoś powodu. Uważam jednak, że od czasu do czasu warto zastanowić się, co w zasadzie odwzorowujemy grając w daną grę. Nie narzucam Wam w tym miejscu jakieś pacyfistycznej propagandy, bo konflikty zbrojne i wojny (w dowolnej formie) zawsze będzie częścią naszej historii. Na obecną chwilę nie widać, żeby coś miało zmienić się w ludziach.
Wystarczy filozofowania na dziś. Mam nadzieję, że dałem Wam trochę do myślenia. W przyszłości postaram zastanowić się nad jeszcze jednym faktem, który jest związany z historycznymi faktami i ich odwzorowaniem w grach planszowych. Jednak do tego czasu musi jeszcze trochę wody w rzece upłynąć. Dziś nie zdradzę Wam szczegółów, bo znając mnie koncepcja tekstu zmieni mi się kilkakrotnie :-)
Tomasz
Według mnie granie w takie gierki nie zrobi z ludzi nikogo gorszego niż już są :) Ani nie przeszkadzają mi osoby, które w to grają, ani gry. Niech każdy robi to, na co ma ochotę.
OdpowiedzUsuń