Wydawca: Nasza Księgarnia
Rok wydania: 2019
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: 30 minut
Język: polski
Tak jak przez wiele lat gry, których autorem jest Reiner Knizia, raczej nie trafiały na nasz stół, to ostatnio mamy wrażenie, że jest to coraz częstsza praktyka. Odzwierciedla to też liczba pojawiających się recenzji tytułów od tego projektanta. Dziś przyjrzę się Wyprawie do El Dorado.
Tajemnicze Złote Miasto
El Dorado, to koncepcja stworzona przez hiszpańskich konkwistadorów, podbijających ziemie Ameryki Południowej. Miało to być miasto, w których miały się znajdować niezmierne bogactwa. Nic więc dziwnego, że wiele ludzi postawiło swoje życie na szali i chciało odnaleźć to miejsce. W omawianej dziś grze, już w czasach zbliżonych do współczesności, każdy z graczy staje na czele zespołu, który jako pierwszy chce dotrzeć do tego mitycznego miasta. Wychodzi na to, że ono naprawdę istnieje.
Co w pudełku?
Nie mam zastrzeżeń co do wykonania gry. Można śmiało powiedzieć, że spełnia ona standardy obecnie produkowanych nowoczesnych gier planszowych. Oprawa graficzna jest przyjemna dla oka. Nic dziwnego, skoro jej autorem jest Vincent Dutrait. Ikony na kartach oraz samej planszy są bardzo czytelne i nie ma problemu z rozróżnianiem terenu.
Plansza główna - kafelki i blokady
Budowana jest z kilku płytek według określonych przez instrukcję schematów lub dowolnie wedle uznania graczy. Na płytkach tych widnieje kilka rodzajów terenu: dżungla (zielone pole z symbolem maczety), wioska (żółte pole z symbolem monety), rzeka (niebieskie pole z symbolem wiosła). Żeby przejść przez te tereny trzeba będzie zagrać kartę z odpowiednim symbolem. Poza tym istnieją pola specjalne z innymi regułami poruszania: szare (należy odrzucić karty z ręki), czerwone (należ odrzucić, a następnie usunąć karty z ręki) oraz czarne - góry (nie można na nie wchodzić). Duże kafelki mapy rozdzielane są blokadami, które wymagają od graczy odrzucenia dodatkowych symboli albo kart. Oczywiście każdy z graczy porusza się po planszy pionkiem w swoim kolorze
Karty i rynek
Karty mają na górze nazwę oraz symbole, jakie "produkują" w trakcie ich zagrania. Niektóre z nich posiadają zasady specjalne wyjaśnione tekstem na środku karty. Poza tym każda karta ma koszt zakupu ukazany poprzez symbol monety z cyfrą na dole karty.
Karty możliwe do zakupu tworzą rynek. Są układane one na nim w stosy - po trzy sztuki każdej karty. Na początku każdej rozgrywki będą to te same, z góry określone karty. Kiedy dany stos się wyczerpie, kolejny gracz może zakupić dowolną dostępną kartę i w ten sposób wprowadzić ją na rynek.
Żetony jaskiń (moduł dodatkowy)
Jeżeli zdecydujemy się grać na ten mini dodatek, kładziemy te żetony na planszy głównej w określonych miejscach. Jeżeli się zatrzymamy naszym pionkiem obok jaskini, to otrzymujemy taki żeton. Możemy go wykorzystać w swojej turze. W skrócie dają one jednorazowe umiejętności lub symbole, które znajdziemy na kartach.
Naprzód!
Główną mechaniką gry jest budowa talii (deck-building). Polega ona na tym, że w trakcie gry używamy talii kart i przy ich pomocy wykonujemy akcje lub używamy ich do zakupu nowych kart do naszej talii. Kiedy talia się nam wyczerpie, to po prostu ją przetasowujemy. Tak właśnie działa to w Wyprawie do El Dorado. Każdy z uczestników rozpoczyna grę z identyczną talią i ma możliwość jej rozbudowania o karty dostępne na rynku oraz czasami w puli.
Rozkładamy sobie plansze według ustalonego wcześniej schematu. Pionki lądują na polach startowych. Każdy gracz dobiera cztery karty na rękę. Tak przygotowani możemy rozpocząć rozgrywkę.
W swojej turze gracz może zagrać dowolną liczbę kart z ręki. Wykorzystuje je w trojaki sposób:
1. Do przemieszczania pionka - liczba symboli na karcie musi być większa lub tym znajdującym się na polu, na które chcemy wejść.
2. Do wykonania akcji specjalnej zawartej na karcie.
3. Do zakupu nowych kart z rynku - na koniec tury (to znaczy po zakończeniu ruchu) możemy kupić jedną kartę, która jest dostępna na rynku i odłożyć ją na nasz stos kart odrzuconych. Niektóre karty wytwarzają złoto we wskazanej liczbie. Pozostałe warte są 1/2 sztuki złota.
Na sam koniec naszej tury, dobiera karty do czterech sztuk na ręce. Kiedy skończy się nam talia, to przetasowujemy stos kart odrzuconych, w ten sposób tworząc nową.
Zwyciężą osoba, która jako pierwsza doprowadzi swój pionek (dwa w grze dwuosobowej) do El Dorado. Oczywiście chcę zaznaczyć, że jest to bardzo uproszczony zarys jednej tury. Nie wnikałem na przykład w szczegóły przechodzenia przez blokady.
Pędem do El Dorado
Mechanika deck-buildingu jest moim zdaniem jedną z przyjemniejszych i prostych do wytłumaczenia, jeśli chodzi o nowoczesne gry planszowe. Co więcej pozwala ona graczowi na stworzenie sprawnie działającego silnika, który w pewnym momencie pozwoli zaprzestać kupowania nowych kart do talii i skupieniu się wyłącznie na wykonywaniu akcji. Jest oczywiście w tym jakiś aspekt losowości, bo nigdy do końca nie wiemy, jak ułożą się nasze karty w talii. Niemniej daje to pewne poczucie wyścigu, gdyż chcemy posiadać sprawniej działającą talię szybciej od naszego rywala. Co więcej, to poczucie ścigania się, jest powiększone w Wyprawie do El Dorado przez fakt, że rzeczywiście biegniemy do mety, poruszając nasze pionki w stronę złotego miasta. Jest to zarówno satysfakcjonujące, jak i ekscytujące. Mogę nawet stwierdzić, że to poczucie wyścigu nadaje jakiegoś klimatu w grze. Oczywiście skupiamy się przede wszystkim za zbieraniu i zagrywaniu kart z odpowiednimi symbolami. Niemniej gdzieś z tyłu głowy chcemy być pierwsi w tytułowym El Dorado.
Umiejętne budowanie talii jest kluczem do zwycięstwa w grze. Nie możemy kupować bezmyślnie kart, bo akurat na jakąś nas stać. Musimy rozważyć w jakim stopniu i kiedy się ona nam przyda. Czasem też warto specjalnie zboczyć z najkrótszej drogi, żeby zakończyć ruch na polu, które pozwala usunąć karty z naszej talii. W związku z tym w Wyprawie do El Dorado w jakimś stopniu musimy planować nasze akcje z wyprzedzeniem.
Mam drobne zastrzeżenie co do regrywalności tej gry. Z partii na partię w zasadzie zmieniają się wyłącznie plansze, po których biegamy. Jednak dostępne karty na rynku są zawsze takie same. W związku z tym w grze jest ograniczona liczba strategii, jeśli chodzi o budowanie talii. Niemniej rozumiem, że Wyprawa do El Dorado ma być lekką i przyjemną grą rodzinną, więc aż takiej "głębi" nie musi mieć.
W omawianą dziś grę według mnie najlepiej gra się w dwie osoby. Przede wszystkim dlatego, że rozgrywka przebiega bardzo dynamicznie. Tury są błyskawiczne i raczej długo nie zastanawiamy się co w nich robić. Co więcej zarówno dwójka graczy, jak i czwórka ma dostęp do tej samej puli kart na rynku - po trzy sztuki z każdej. W związku z tym możemy budować naszą talię według upatrzonego schematu i mniej się martwić, że ktoś zakupi przed nami dane karty. Dodatkowo kierowanie dwoma pionkami na planszy też sprawia, że mamy większą swobodę, jeśli akurat zablokujemy się drugim w jakimś dziwnym punkcie. Daje to również większe pole do popisu, do blokowania naszego rywala w jakimś "wąskim gardle" na planszy.
Wyprawa do El Dorado to bardzo przyjemna gra. Jest ona prosta, ale również pozwala graczom na długofalowe planowanie. Zdecydowanie polecam ją osobą, które nie miały jeszcze styczności z mechanizmem budowania talii oraz wszystkim osobom, które rozpoczynają swoją przygodę z nowoczesnymi grami planszowymi. Nie zawiedziecie się.
Tomasz
Ocena zbiorcza według naszej zawiłej skali:
I. | Klimat | 3/6 |
II. | Losowość | 5/6 |
III. | Błędy w grze | 6/6 |
IV. | Złożoność | 6/6 |
V. | Interakcja | 6/6 |
VI. | Wykonanie | 6/6 |
VII. | Cena | 6/6 |
VIII. | Czas rozgrywki w dwie osoby | 6/6 |
IX | Skalowanie na dwóch graczy | 5/6 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz